Najnowsze wpisy


maj 24 2007 "Kolejna cegła w murze"(24) - "Pochwała...
Komentarze: 4

Na samym początku wypada chyba sobie zadać pytanie o to czym jest dyscyplina? Pytanie z pozoru łatwe, a jednak sprawiające wiele kłopotu i budzące wątpliwości. Dzieje się tak dlatego, iż  pojęcie to przez długi czas ewaluowało i jego znaczenie zmieniało się wraz z rzeczywistością, wydarzeniami, ludźmi. Ja należę do pokolenia, dla którego słowo-klucz mojej pracy kojarzy się bardzo negatywnie, jest odbierane jako zło konieczne, któremu najlepiej (najwygodniej) jest się przeciwstawić. Dyscyplina to z pewnością podporządkowanie się pewnym regułom, często bardzo ściśle określonym. Owo podporządkowanie powinno (powtarzam: powinno) służyć zachowaniu jakiegoś ładu w społeczeństwie, w którym żyjemy. Powinno prowadzić do uproszczenia wielu sytuacji, do rozwiązania nieporozumień. Obecność tych zasad powinna ułatwiać życie. Zadaniem dyscypliny powinno być motywowanie człowieka, a nie wywołanie w nim buntu i jakichkolwiek anarchistycznych wręcz zachowań.

Wydaje mi się jednak, że często nie wygląda to tak idealnie i doskonale jak przedstawia  to moja teoria. Pojęcie dyscypliny jest mylnie odbierane zarówno przez ludzi, którzy ustanawiają pewne zasady, jak i przez szeroko pojętą młodzież – co po części jest wynikiem tego pierwszego. Sądzę, że tutaj swą genezę ma ogólny problem dotyczący dyscypliny i tak naprawdę ma on miejsce głównie na tym gruncie. Młodzi ludzie mają często do czynienia z osobami, które nie są kompetentne do tego, aby ustanawiać jakiekolwiek prawa, mówić o i przekonywać do nich młodzieży, wreszcie ustanawiać kary za nieprzestrzeganie przyjętej przez nich dyscypliny. I nie można jedynie posługiwać się oczywistym przykładem ministra edukacji czy premiera naszego rządu. Należy wspomnieć też o dyrektorach szkół, a nawet o rodzicach. Nie powinniśmy się dziwić, iż młodzież nie postrzega dyscypliny jako pewnego rodzaju ochrony i próby zachowania porządku, kiedy dowiaduje się, że jednym z obowiązków szkolnych będzie noszenie mundurków. Mundurek – kojarzony z zamierzchłymi i mało kolorowymi czasami PRL-u, kiedy głosu nie miał nikt prócz władzy i jej klakierów, nie wspominając o młodych ludziach w wieku szkolnym, jest odbierany jako niszczenie indywidualności, próba łamania charakterów i zapobieganie wyrażania siebie, ekspresji młodych ludzi. Mało który człowiek w wieku 13-16 lat chce, by szkoła wyglądała tak jak ta z „Chłopców z placu broni” czy „Syzyfowych prac”. Minister edukacji wyjaśnił (bo nie wiem jak inaczej odebrać jego słowa), że chciałby, aby szkoła w Polsce wyglądała podobnie do tej z czasów II RP, ponieważ jej wychowankowie dzielnie bronili ojczyzny w czasie wojny…

Niestety minister Giertych nie jest odosobniony w swoich praktykach, gdyż dyrektorzy szkół często sami wprowadzają dyscyplinę polegającą na zastraszeniu, stłamszeniu indywidualności i zamknięciu w sobie uczniów (sam do takiej szkoły uczęszczałem). Wpływa na to np. sam system oceniania czy podejście niektórych nauczycieli do uczniów i traktowanie ich jedynie jako numer w dzienniku. W takich wypadkach podejście młodzieży do zasad wprowadzanych w szkołach (i nie tylko) jest automatycznie negatywne. Rodzice, nauczyciele, wreszcie władza – zastanawiają się nad tym, co robić by dyscyplina była jednak przestrzegana. Najczęściej zaostrzają ją jeszcze bardziej – co mija się z celem i wywołuje odwrotne do zamierzonych efekty. Uczniowie każdy kolejny przepis, zaostrzenie (jeśli padnie takie słowo) czy karę traktują jako próbę natarcia na ich osobowość. Kara – kolejny kontrowersyjny element tematu „dyscyplina”. Niestety bardzo często ludzie wyznaczający i wymierzający jakiekolwiek kary nie mają pojęcia czemu tak właściwie mają one służyć. Zdarzają się częste przypadki, kiedy dziecko jest wychowywane metodą „szlabanów”. Jedna kara, druga, trzecia, czwarta… Okres kary kończy się i wraz z nim kończy się refleksja dziecka (o ile w ogóle takowa zaistniała) nad swoim postępowaniem. A czy nie lepiej, nie korzystniej i nie uczciwiej byłoby porozmawiać z dzieckiem na temat jego zachowania i tego co powinno a czego nie powinno robić? Na pewno nie byłoby prościej…

Jest naturalnie druga strona medalu. Nie da się ukryć tego, iż młodzi ludzie odbierają pewne rzeczy machinalnie (piszę również o sobie). Nie lubią oni być w żaden sposób kontrolowani, naciskani i oczywiście ograniczani. A dyscyplina mimo wszystko pewne ograniczenia narzuca. Cały problem polega na tym, aby młodzieży wytłumaczyć w przystępny sposób, że mają one swój cel i uzasadnienie. Drugą kwestią jest też oczywiście to, aby nie narzucać uczniom samych pustych i bezcelowych niekiedy „reguł gry”. Nie powodować, aby dyscyplina kojarzyła się jedynie z próbą ataku.  Młodzi ludzie nie zastanawiają się nad tym jakie jest przeznaczenie  pewnych zasad i jaki jest ich sens. „Dyscyplinę” przyjmują z dezaprobatą. Niestety, głównie dlatego, że tak również jest prościej…        

 

freddie : :
mar 18 2007 "Kolejna cegła w murze"(23) - "Co się dzieje?"...
Komentarze: 2

Jako osoba młoda nie bardzo wiem na czym polegał tak naprawdę komunizm w praktyce. Znam ten okres jedynie z opowiadań rodziców, dziadków i z podręczników do historii. Korzystając z tej wiedzy ośmielam się stwierdzić, że obecny rząd Rzeczypospolitej powraca w wielu przypadkach do tamtych czasów. Uderzyło mnie to już dawno temu podczas zabawnych historii związanych z ministrem Romanem G. i jego mundurkami oraz lekcją patriotyzmu. A tym bardziej uderza mnie to dziś kiedy głównym problemem rządu i całego państwa jest wszechobecna lustracja.

Obserwuję to co dzieję się w Polsce i do głębokiej frustracji doprowadza mnie wrażenie (a może fakt), iż nikt nie zastanawia się nad tym co robić, żeby było dobrze. Nikt nie myśli o jakiś rozwiązaniach na następne lata, aby sytuacja w Polsce była korzystna dla jej mieszkańców. Bardzo rzadko rozmawia się o przyszłości. Natomiast cały czas nawija się o tym co było w przeszłości. Temat „kto był agentem” stał się nudny i irytujący. Co to kogo obchodzi? Kaczyńskim daleko do doskonałości – to wiadomo… Ale z tego co widać – muszą oni być niezwykle zakompleksieni bo ich głównym celem to oczernić ¾ naszego skromnego narodu. Cała ta akcja pod kryptonimem „lustracja” stała się nużąca, niesmaczna i wręcz upokarzająca. Ostatnio dużo się mówi o ustawie, wg której lustracji mają się poddać dziennikarze, dyrektorzy szkół, szefowie firm itp. – około 700 000 osób. Przy czym ustawa jest napisana niejasno i bałaganiarsko wręcz. Ale PiS przyzwyczaił nas już do ustaw, których nie rozumieją sami ich twórcy, także nie ma się co dziwić. Ogólnie rzecz biorąc nie rozumiem ciągłego szukania agentów w naszym kraju. Tak naprawdę chyba nikt nie pamięta jaki cel miała lustracja w swym pierwotnym zamyśle. Obecnie jest to lustracja dla lustracji. Jest ona przeprowadzana dla samego faktu przeprowadzenia. Oskarżanie dla samego oskarżania – nawet bez żadnych konkretnych podstaw o czym utwierdził mnie raport o WSI pana Macierewicza, który już do kompromitacji się przyzwyczaił, więc sądzi, że jest mu wolno napisać wszystko o wszystkich.  Lustracja. Lustracja. Lustracja. Szukanie osób niebezpiecznych dla państwa? Czy to nie o tym czytałem w lekcji o PRL-u ?

Kiedy tak oglądam przyjazd pani kanclerz Merkel to taki wewnętrzny wstyd ogarnia moją osobę. Wstyd za ludzi, którzy ją powitali, i którzy z nią rozmawiali. Na szczęście miała ona okazję na konwersację z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim i premierem Tadeuszem Mazowieckim – choć chwila klasy z naszej strony… Zastanawiałem się przez jakiś czas jaka będzie płynność spotkania pary kanclerskiej i pary prezydenckiej na Helu przy założeniu, że nasz prezydent nie zna ani jednego języka obcego. Z resztą – czego ja od niego wymagam skoro nie zna on dobrze nawet języka ojczystego i nie potrafi sklecić w nim sensownego i płynnego zdania. Potrafi jedynie sapać, mruczeć i głupio się uśmiechać. Taki pech, że rządzą nami dwaj Bracia, którzy stanowią jedność – jeden wielki obciach.

Oglądałem dziś konwencję PiS. Co za propaganda! Chyba nie zdawałem sobie sprawy, że takie zebrania propagandowe jeszcze istnieją. Moje pierwsze skojarzenie to propaganda sukcesu z czasów towarzysza Gierka (posługując się przykładem z wcześniej wspomnianego PRL-u). Żenujące widowisko (szoł wręcz). Najwięcej do powiedzenia miał minister Ziobro, któremu jak na razie praca idzie najlepiej. Mówił o różnego rodzaju sądach, bezwzględności i surowości kar, a główną część jego wystąpienie stanowiło trajkotanie o tym, że wszyscy krytykują PiS, a ta partia spełnia obietnice, dotrzymuje słowa i realizuje wszystkie założenia. Swoją drogą chyba jedyne sukcesy na płaszczyźnie więziennictwa i karania przestępców są odwzorowaniem postrzegania naszego społeczeństwa przez Kaczyńskich. Prawdziwe i Smutne (PiS).

Premier Kaczyński w swoim wystąpieniu stwierdził, że chce budować IV RP. Następnie mówił o eliminowaniu mechanizmów, które w szkodliwy sposób regulują nasze życie społeczne, gospodarcze itd. (wg mnie jedynym takim szkodliwym mechanizmem jest rząd na czele z braćmi K.) Jak widać nasz premier chce budować IV RP poprzez eliminację i burzenie – życzę mu powodzenia. Jarosław Kaczyński stwierdził, że wszystko idzie w dobrym kierunku i, że wiedzą co mają robić. Mam duże wątpliwości. W Polsce jest miejsce tylko dla klakierów PiS, jest miejsce na lustrację, a obecna władza nie różni się wg mnie zbytnio od tej obalonej w 1989 r. Zastanawiam się czym jest ten dobry kierunek. Kaczyński ma z pewnością inną hierarchię wartości i inne spojrzenie na słowo „dobry” niż człowiek normalny. Dlatego obawiam się przyszłości. Czym jest ten dobry kierunek? I co to w ogóle znaczy PiS? Prawo i Sprawiedliwość? Chyba nie…   

 

freddie : :
mar 13 2007 "Kolejna cegła w murze"(22) - "Śmiesznie...
Komentarze: 0

Śmiesznie z tą szkołą. Właśnie miałem (nie)przyjemność oglądać konferencję prasową wiceministra edukacji Mirosława Orzechowskiego, który to przedstawiał założenia nowej ustawy dotyczącej szkolnictwa w (można by napisać „naszej”, ale jakoś mi to nie pasuje) IV RP.  Poruszana była tematyka obowiązkowej matematyki na maturze, liczby arkuszy jaką w końcu trzeba będzie zdawać, propagowania homoseksualizmu w szkołach i kar grożących za ten występek i kwestia lustracji dyrektorów szkół.

Mam szczęście – bo matury z matematyki zdawać musiał nie będę. Pozytyw. Współczuję jednak moim następcom – humanistom, którzy będą zdawać egzamin dojrzałości rok po mnie i niestety matematyka będzie dla nich już obowiązkowa. Na pytania dziennikarzy „po co?” wiceminister odparł, że jest to nauka, która przydaje się w życiu każdego człowieka bez względu na to, w jakim kierunku będzie kształcił się dalej. Cóż, jestem w stanie się z nim zgodzić - choć też nie do końca. Matematyka rzeczywiście się przydaje, ale nie w takiej formie w jakiej nauczają jej w szkołach. Przydatność matematyki w późniejszym życiu polega głównie na logicznym myśleniu – to na tej płaszczyźnie powinniśmy korzystać z umiejętności matematycznych (mówię o ludziach nie wiążących przyszłości ściśle z matematyką). Cóż z tego skoro w trzyletnim cyklu nauczania „logika” zajmuje 3 jednostki lekcyjne, a nikomu niepotrzebne „funkcje”  przerabia się tak naprawdę przez 2 lata na-o-krą-gło?

Jednym z najśmieszniejszych momentów konferencji była próba wytłumaczenia dziennikarzom o co chodzi z arkuszami maturalnymi. Ani ja ani chyba żaden obecny tam dziennikarz nie zrozumiał o co dokładnie chodziło panu Orzechowskiemu. Jak ci wszyscy biedni ludzie mają to zrozumieć skoro chyba nawet on sam tego nie rozumie czemu dał świadectwo w swoich odpowiedziach (a raczej ich zręcznemu unikaniu) na pytania.

Drażniąca jest dla mnie kwestia lustracji w Polsce jaką zgotowali nam Wielcy Bracia (taaak… ostatnio Polska to jeden wielki Big Brother). Tak samo drażniąca była dyskusja na temat lustracji dyrektorów szkół. Ci mają złożyć oświadczenie lustracyjne. Jeśli ktoś tego nie zrobi – przestanie pełnić dotychczasową funkcję. Jeśli wypełni swój obywatelski obowiązek ale okaże się, że była tajnym agentem – również traci pracę. Nie wiem co ma bycie kiedyś agentem do tego, że jest się teraz dyrektorem szkoły. Nie mogę się zgodzić z takimi założeniami i jestem nimi oburzony. Ale to tylko moje zdanie, czyż nie? 

Śmieszą mnie heroiczne próby walki naszej władzy z homoseksualizmem, bądź „innymi zboczeniami” – jak to określił pan Orzechowski. Jestem osobą tolerancyjną, więc jest to dla mnie zabawne ze względu nietolerancji obecnej władzy. A drugi powód, dla którego mnie śmieszy ta walka to właśnie ten heroizm. Odcinanie młodzieży od wszelkich zagadnień związanych z homoseksualizmem bądź „innymi zboczeniami” jest śmieszne, bo takich treści jest na pęczki dosłownie wszędzie. Więc to, że wejdzie jakaś ustawa, która będzie karać osoby (to ciekawe) „propagujące homoseksualizm w szkołach” naprawdę mało zmieni jeśli chodzi o świadomość ludzi w moim wieku. Nie mówię, że to źle, że będą karać jakiegoś człowieka rozpuszczającego ulotki z instrukcją „jak się uprawia seks analny” (swoją drogą pan Orzechowski stwierdził, że seks analny to inaczej homoseksualny… A może to chodzi o to, że polska młodzież ma być tak samo niedouczona jak nasza władza. Zastanowiłbym się nad tym…). Ale śmieszne jest ślepe przekonanie ludzi piszących ustawę, że zrewolucjonizuje ona cokolwiek w tej kwestii.

W ogóle to śmieszy mnie to wszystko co się dzieje wokół polskiej szkoły już od jakiegoś czasu. Wiem, że nie jestem w tym oryginalny. Ale czyż nie śmieszny jest minister Giertych sądzący, że wprowadzenie mundurków sprawi, że nie będzie podziałów wśród młodzieży na „lepszych”, „gorszych”? Czyż nie śmieszne jest ślepe przekonanie, że wprowadzenie kar dla rozprowadzających ulotki o treści pornograficznej odetnie młodzież od tychże treści? Śmiesznie z tą szkołą… 

 

freddie : :
paź 31 2006 Wśród tkanek nabłonkowych i spenetrowanych...
Komentarze: 3

W ramach wstępu pragnę zaznaczyć iż od września AD 2006 uczęszczam do II Liceum Ogólnokształcącego w Końskich przy ul. Sportowej „na wydziale” humanistycznym. I sytuacja, w której znajduję się obecnie bardzo mi odpowiada – choćby dlatego, że w mojej „ekskluzywnej klasie” (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi) znalazło się kilka osób, z którymi można się naprawdę dogadać. Świetni ludzie. Nie będę wymieniał z nazwiska, bo jeszcze kogoś pominę, albo napiszę o jednego za dużo… Ale podoba mi się, że jest grupa naprawdę zgranych osób.

Co do aspektu naszej edukacji w LO - … jest ciekawie! To na pewno. Poczynając od biologii, którą nasza klasa poznaje na poziomie podstawowym-rozszerzonym. Ale to podobno normalne w tej szkole – idzie się przyzwyczaić. Nawet do tego, że nie wolno jest robić notatek w zeszytach przedmiotowych ;). Obiektywnie patrząc zajęcia o komórkach i tkankach są przecudne (przenudne). Jednak u nas jest to jedna z najciekawszych lekcji. Nasza grupa w której siedzimy składa się ze mnie, z Camela, z pompiarza Kędy, z pompiarza Emila, dwóch notujących dziewczyn, trzeciej notującej mniej i z mojej przyjaciółki Oli. Camel ma różne fazy typu udawanie szatana bądź małego dziecka, ja… nie wiem czy mam fazy – to raczej pozostawiam ocenie moim kolegom, ale śmieję się z tego wszystkiego co się przy naszym stoliku dzieje. Blisko Camela siedzi Paulinka – nasza koleżanka, która „piśnie” czasem coś do każdego. Ale nie jest to jakieś interesujące. Niemniej jednak wyróżnia się z grupki notujących dziewczynek. Daleko od Camela, ale blisko Emila siedzi Kęda, który robi sobie jaja, notuje wszystko to co profesorka mówi, robi z siebie kompletnego debila i sprawia wrażenie zainteresowanego tym jaką funkcję pełni nabłonek jednowarstwowy płaski. No i ta jego mina (oooo….). Cała nasz grupa ma okazję podziwiać również historię niedoszłego romansu Emila i Oli. Na każdej kolejnej lekcji Emil bezczelnie i bez ogródek podrywa moją kochaną przyjaciółkę. A robi to w tak uroczy sposób, że nawet najnudniejszy temat o rozwielitkach staje się pasjonujący – tak – jak pasjonujące jest wpatrywanie się w brodę Oli non stop, które uskutecznia Emil. Biologia jest naprawdę ciekawa! Tylko trzeba chcieć i potrafić się nią zainteresować! ;) 

Wszystkie (no… prawie wszystkie) lekcje w naszej szkole mają swój urok i są przyjemne dla uczniów. Na wielu z zajęć jednak nie dzieje się nic szczególnego. A jeśli się dzieje to nie dotyczy to bezpośrednio mojej klasy. Tak jak chociażby otwieranie lufcika bądź moczenie gąbki na pewnej lekcji j. angielskiego.

Wydaje mi się jednak, że najciekawszą i „najbarwniejszą” lekcją (która w rzeczywistości jest utrapieniem i udręką) odbywającą  się w czasie całego tygodnia naszej morderczej edukacji – jest lekcja geografii, na której to dokonujemy „gruntownej penetracji mapy”. Ale nie tylko. Bawimy się w kolory, znajdujemy profesorkę w Londynie, zapraszamy się na wycieczki do kraju kwitnącej wiśni, do miasta aniołów, bądź do gorącej Australii. Uwaga! Pod ostrzałem są uczniowie ze zbyt dobrymi stopniami. Jeśli ktoś ma piątki z fizyki lub z matematyki – na geografii pokaże się mu, że nie zasługuje na nie J  Jedynym miłym aspektem jednostek lekcyjnych z geografii było to, iż dowiedzieliśmy się, że jesteśmy klasą ekskluzywną. Gdyby tylko było to pozbawione tej sarkastycznej, złowieszczej ironii… ;)  Ach, nic to!

 

Podoba mi się w szkole. Bardzo. Czuję się niezwykle usatysfakcjonowany tym, że uczęszczam właśnie do niej. Czuje się szczęśliwy, że mogę być uczniem najlepszego nauczyciela historii jakiego narodziła matka ziemia (lubię Cię tato J ), że mam okazję wreszcie uczestniczyć w ciekawych lekcjach j. polskiego, że jest coś takiego jak PO, bo nauczyłem się korzystać z busoli, że jest coś takiego jak biologia – dzięki temu wiem, że jest coś bardziej horrendalnego niż fizyka z gimnazjum. A przede wszystkim – dumą napawa mnie fakt, że jestem cząstką klasy ekskluzywnej – bo uznaję to za wielkie wyróżnienie. A teraz pójdę spenetrować jakąś gazetę, żeby zobaczyć – co tam słychać w wielkim świecie. Tymczasem!

 

 

freddie : :
cze 29 2006 Recenzje (6) - "Zaprzepaszczone siły wielkiej...
Komentarze: 3

Na nową płytę Comy czekało się z wielką niecierpliwością. Co zaproponują tym razem? – sporą dawkę niezłej, miejscami bardzo dobrej muzyki. Jak będzie brzmiał zespół? – inaczej niż na „Pierwszy wyjściu” co nie znaczy, że gorzej. Czy powtórzy sukces debiutu? – nie.

            Płyta rozpoczyna się od „Intro”, które nie jest szczytem oryginalności. Powiem więcej – jest bardzo mało oryginalne czego po Comie bym się nie spodziewał. Hałas uliczny, kroki, otwieranie drzwi. Pomijając kiczowatość tych zabiegów zastanawiam się nad sensem tego wprowadzenia. „Intro” nie tłumaczy nam nic, nie wprowadza nas w historię o której opowiada płyta. Jest jedynie pretekstem do rozpoczęcia utworu tytułowego. Po co? …

No właśnie. Delikatne dźwięki gitarowe wprowadzają nas w znajomy świat. Świat Comy. Ciekawe frazy gitarowe, spokojny wokal, poetycki tekst. Dobrze znaleźć się tutaj ponownie. Dobrze znów obcować z tymi dźwiękami. „Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków” to cudowna ballada, która z wielką klasą i silą zaprasza nas do obejrzenia obrazu, który malowany jest przez kolejne utwory, kolejne dźwięki. Niestety dzieje się tak do pewnego momentu. Po solówce gitarowej w siódmej minucie (która nie jest szczytem gitarowego kunsztu) zespół zaczyna grać temat bez większych zmian, bez jakiś smaczków instrumentalnych (może z wyjątkiem pojawienia się smyków)... I trochę przydługo. Potem wejście wokalu, który powtarza zwrotkę w kółko i w kółko… Następnie zmierzamy się z kolejnym solem gitary (tym razem już bardzo rozbudowanym) i ponownie temat. I modlitwa – jeden z ciekawszych momentów płyty – może dlatego, że nikt tak naprawdę nie wie o co chodzi… Mam mieszane uczucia, ponieważ utwór ten trwa 14 minut, a w warstwie muzycznej składa on się z JEDNEGO motywu granego w różnych wariantach. Nie wydaje mi się, aby był to udany zabieg, gdy po pewnym czasie utwór nieco nudzi. Sądzę, że został on rozciągnięty na siłę. No cóż. Coma w suitach raczej się nie sprawdza. Przynajmniej jak dotąd.     

Utwór „Święta” zaczynający się genialnym riffem wreszcie w pełni oddaje nam to czego można było spodziewać się Comie! Zagrany z ogromną energią, świetną wstawką „Boję się, niepojęta moc… Zachwyciło mnie samo zło…”, doprawiony świetną solówką. Doskonale zaaranżowane, wpadające w ucho – tak trzymać! Utwór płynnie przechodzi w „Wojnę” – nie tak udany jak poprzednik choć zwraca ciekawa harmonia gitarowa w refrenie. Nie rozumiem po co kończyć utwór efektami trwającymi aż minutę, ale po nich mamy do czynienia z najlepszym utworem na płycie. Rozpoczynający się ciekawym motywem basowym „W ogrodzie” ma w sobie tą wspaniałą przestrzeń jakiej niestety na tej płycie brakuje. Wydaje mi się, że jest to również najbardziej dojrzały numer na krążku. Fantastycznie zrealizowany. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie odpowiednie wyselekcjonowanie poszczególnych instrumentów. Dlaczego tak nie brzmi cały album? Absolutnie nie rozumiem piosenki „System” odznaczający się jakimś dziwnym histerycznym wokalem (którego więcej na płycie niestety) i równie dziwnym pompatycznym tekstem. Wrażenie poprawia „Listopad” z o wiele wiele ciekawszym tekstem i wokalem Piotra Roguckiego. Zwraca też niezwykle fascynująca struktura muzyczna. Utwór trwa prawie dziesięć minut i – co najważniejsze – nie nudzi się. Obok „Święta” i „W ogrodzie” najlepszy numer na krążku. Absolutnym nieporozumieniem jest „Nie ma Joozka” na czele z najbardziej beznadziejnym wstępem jaki kiedykolwiek słyszałem. Nie mogę pojąć dziwnego komunikatu, który przekracza granice kiczu! Nie mogę zrozumieć tego wokalu – nie mogę! Jest to próba skopiowania, a raczej zwykła profanacja wokalistów metalowych. I ten dziwaczny kontrast między naprawdę niezłym refrenem a spieprzoną totalnie zwrotką. Eh… „Tonacja” jest bardzo przeciętnym utworem, aby nie powiedzieć, że słabym. „Ostrość na nieskończoność” jest natomiast doprawdy cudownym kawałkiem muzyki – jednym z ciekawszych na płycie. Psuje klimat natomiast Rogucki i jego tekst, który do całości po prostu nie pasuje. Utwór jednak broni się i dołącza do listy „lepszych”. W następnej kolejności mamy „Daleką drogę do domu” utwór patronujący płytę w radiu (a raczej jego lżejsza wersja, z którą spotykamy się na końcu płyty). Z przykrością muszę stwierdzić, że utwór ten nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek alternatywą z jaką Coma kojarzyła się po wydaniu pierwszego albumu. Nie różni się on od „przebojów” w stylu Szymona Wydry. Na sam koniec panowie z Comy serwują nam niezwykle ciekawą pozycję o znamienitym tytule „Schizofrenia”. Fakt utwór ma wiele z klimatów schizofrenicznych i nawiązuje do twórczości takich artystów jak Tool czy King Crimson. Wspaniały klimat (psuty przez wokal, ale muzycznie jest genialnie). Całe szczęście, że „Schizofrenia” znajduje się na samym końcu płyty (nie licząc radiowej wersji „Dalekiej drogi”, która jest jeszcze bardziej cukierkowa niż wersja podstawowa), ponieważ zaciera ślady po kilku – niestety – kiepskich utworach przed nią.

           

*** 1/2

Podsumowując. Na swoim drugim albumie Coma trochę się zagubiła. Wydaje mi się, że zespół chciał koniecznie nagrać album, który byłby spójny. Miał to być concept-album, ale nie wyszło. Przede wszystkim dlatego, iż płyta jest nierówna. Są momenty świetne, ale są momenty słabe lub bardzo słabe. Płyta miejscami jest szalenie pompatyczna, razi sztucznością – np. w utworze tytułowym. Nie rozumiem tego, że Ci sami muzycy potrafili stworzyć tak pompatyczną balladę jak „Zaprzepaszczone siły…” i jednocześnie napisać tak świetny podniosły utwór jak „Listopad”.  Trzy i pół gwiazdki ponieważ album broni się jako całość. Dochodzę jednak do wniosku, iż broni się częściowo dlatego, iż… to po prostu Coma. A gdy słyszymy tą nazwę to zwykłe uderzenie w werbel i najzwyczajniejszy spójnik w tekstach (czasami aż przepompatycznych w przypadku tej płyty) odbierany jest w kategoriach dzieła. Ta płyta – przynajmniej dla mnie – zmieniła takie podejście.

 

freddie : :