"Recenzje"(3) - "Mighty ReArranger" - Robert...
Komentarze: 10
Wszystkich, którzy liczą na moją nieprzychylną recenzję jakiegoś albumu niestety muszę głęboko rozczarować. Wiem, że o wiele prościej się pisze o płytach dobrych niż tych z niższej półeczki, ale taki mam rozkład. W planach mam na razie jeszcze dwie płyty. Oby dwie świetne. Potem pomyślę nad dalszymi recenzjami. Na razie jednak skoncentrujmy się na rzeczy właściwej, czyli na albumie. A album to niezwykły…
Przede wszystkim muszę pochwalić się, iż zamówiony został przeze mnie w dniu premiery, a dostałem go 2 dni po (ale to się nie liczy J). Było warto. Dostałem w swoje rączki cudowną, kolorową tekturę. Otwierając ją zdziwiłem się jeszcze bardziej: Do tekturki przyklejona była jeszcze bardziej kolorowa i ciekawie pomyślana książeczka. Na samym końcu znalazłem białą, najzwyklejszą kopertkę, w której schowany był kawałek plastiku pochłaniający całą moją duszę.
Na samym początku muszę określić jaka to płyta. Tak więc wydaje mi się, iż jest to rock z domieszka bluesa połączony z kawałkiem dobrych efektów rodem z Dalekiego Wschodu. Robert Plant nigdy nie krył swoich fascynacji muzyką arabską i kulturą orientalną. I tego tutaj nie brakuje. Zaczyna się tak jak się zacząć powinno. Bongosy i gitara akustyczna, smyki… I naprawdę dobry głos Planta – taki przeszywający. „Another Tribe” rozpoczyna jeden z najważniejszych albumów tego roku. Jestem tego pewien. Grupa, z którą śpiewa główny bohater – Strange Sensation – prezentuje się na całej płycie fenomenalnie. Piosenka przechodzi w ciszę, a potem jakiś krótki efekt i ten rytm perkusji, który zostaje w pamięci na bardzo długo. Wspaniały bas i naprawdę fenomenalny wokal. Porywający refren już na dobre pozwala oswoić się z tą płytą. „Shine It All Around” wprowadza nas do wspaniałego ogrodu. Z którego żal wyjść… Ale zawsze można wejść jeszcze raz. Albumem absolutnie nie można się nudzić. Zawiera bardzo dużo różnego rodzaju treści muzycznych, a jednak jest spójny i, co szybko można zauważyć, jakoś szybko się kończy. Wciąga! I o to chodziło. W niektórych momentach można dosłyszeć brzmienia zeppelinowe. Np. we „Freedom Fries” – ten motyw gitarowy i gra sekcji rytmicznej sprawia, że trzeba zajrzeć do książeczki czy tam przypadkiem nie widnieje nazwisko Jimmiego Page’a lub Johna Paula Jones’a. Niestety… nie. Wokalista zapuszcza się też w rejony psychodelii. Mocno elektroniczny „Tin Pan Valley” robi piorunujące wrażenie. Szept Planta docierający do słuchacza, niczym ukłucie igły przeradza się w mocny, hard rockowy refren z tym łatwo rozpoznawalnym krzykiem Planta. Cudeńko. Z każdym utworem utwierdzamy się, że jest płyta genialna. Tak – to właściwe słowo – genialna. A potem… nie – to nie „Bron-Y-Aur Stomp”– ale brzmienie gitary akustycznej takie samo. I fenomenalny śpiew – przez cały czas. Nie odczuwa się przemijających lat Planta. Śpiewa w ten sposób, aby nie było to dostrzegalne. Kapitalny „The Enchanter” zawiera w sobie wszystko to czego oczekujemy od Planta - wspaniała kompozycja zawierający ciekawy motyw gitarowy, wokal, od którego nie można się oderwać, wpadający w ucho refren i jedyna na tym albumie dłuższa solówka… Potem zatrzymanie, efekty w stylu… techno? Techno w połączeniu z orientem? No cóż – na każdym kroku Plant udowadnia nam, że potrafi pisać oryginalnie, współcześnie, a jednak „plantowo” – i za to cenię tą płytę najbardziej.
Potem otrzymujemy typowo rockowo-arabski „Takamba”. „Dancing In Heaven” to jeden z moich faworytów na tej płycie. Nie sięgajcie do książeczki – to nie Page na gitarze, choć znów to brzmienie akustyczne tak łudząco podobne. Co jakiś czas gitarzysta serwuje nam efekcik slajdowy, który w „przytulny” sposób wkomponowuje się w całość. Jeśli w przypadku „Takamby” mowa była o rocku arabskim, to „Somebody Knocking” to typowa muzyka arabska, natomiast „Let The Four Winds Blow” można by z powodzeniem wsadzić do westernu. Ta partia gitary i perkusji robi swoje J.
Następnie utwór tytułowy. Kulminacja całego albumu. Kulminacja na końcu? Hm… u Planta wszystko jest możliwe. I te bluesowe partie fortepianu – chciałoby się żeby kawałek trwał przynajmniej z 15 minut… Fantastyczny transowy refren. Sami się wyrywacie do śpiewu z Plantem. Wiem po sobie – gwarantuję super emocje J. Czy mogło zabraknąć harmonijki ustnej na płycie Planta? Oczywiście, że nie – pojawia się w niektórych momentach. Pod koniec utworu następuje uwypuklenie perkusji… i znowu fortepian – bomba. W tym momencie chciałoby się wyłączyć płytę. Tymczasem Plant serwuje nam na koniec króciutką miniaturkę nagraną jakby w piwnicy jakiegoś domu w Maroko. Skomplikowanego tekstu tam nie ma, wiec możecie wrzeszczeć rano po przebudzenie „Oh yeah!!!” razem z Robertem Plantem – przed Wami dobry dzień. Koniec płyty…? Nic bardziej mylnego. Dostajemy niespodziankę w postaci przerobionego „Shine It All Around”. Ale jaka to przeróbka! Camel nazywa ją techniawą. I słusznie! Sądzę, że z powodzeniem mogłaby z tym beatem wejść do polskich dyskotek. Nie… Plant jest na to za ambitny. Pewnie myślicie, że to jakieś badziewie skoro pachnie techno. A właśnie – tylko pachnie. Uważam, że to bardzo dobry numerek na zakończenie albumu. Przepełniony efektami, jakieś pogłosy, syntezatory… i nagle ten rozbrzmiewający jeszcze długo po wyjęciu płyty z odtwarzacza głos Planta… Fenomen. I potem echo… echo… echo… bębenki… echo.. echo… echo… i mocne wejście rozefektowane. Głos Planta przepuszczony przez jakieś dziwadło. Potem jeszcze przerywane wersy zwrotki… bębenki… i znów efekty… i koniec… Teraz już naprawdę.
Robert Plant przyzwyczaił nas do swoich muzycznych eksperymentów. Tym razem dostajemy je w naprawdę dobrym wydaniu i w dodatku w doskonałej oprawie Świetna produkcja. Każdy instrument jest na swoim miejscu – wszystkie brzmią świetnie. Wg mnie najlepiej brzmi ten główny - głos Planta, który łamie wszelkie bariery rockowe i nierockowe.
Ocena: *****
Bezapelacyjnie płyta genialna i fenomenalna. Od samego początku do samego końca. Od momentu, w którym otworzyłem powalającą tekturkę do momentu, w którym siedząc bez ruchu po około 50 minutach powiedziałem: „no to pięknie…”.
I jeśli mogę coś jeszcze poradzić – wstępujcie do ogrodu wtedy gdy tylko macie na to ochotę. Bo taka to płyta – na którą trzeba mieć ochotę. Ale jak już się ma… to ho ho ho…
Pozdrawiam
Freddie
Dodaj komentarz