Komentarze: 6
Ostatnio na pewnym forum w intrnecie poświęconym grupie Pink Floyd rozpętała się ostra dyskusja na temat Rogera Watersa. No więc Pink Floyd jest lepsze z Watersem czy bez? Lubić Rogera czy nie?
Tak, tak, wiem - Waters ma naprawdę kiepski charakter. Nie miał prawa powiedzieć "Pink Floyd to ja", lecz w gruncie rzeczy jest w tym ziarno prawdy. Tworzył on większość materiału. Pisał wszystkie teksty. Bez niego nie powstałaby płytka Dark Side Of The Moon, Wish You Were Here, Animals, o The Wall już nie mówiąc. BA! Bez niego nie ma Pink Floyd. Gilmour kontynuje Pink Floyd dalej, ale albumy A Momentary Lapse Of Reason i The Division Bell w niczym nie przypominają brzmienia tego prawdziwego PF. Gilmour po spektaklu The Wall w Berlinie stwierdził, że to mało przypomina Pink Floyd. Bardzo lubię Gilmoura, ale niech on się zastanowi czy jego spektakle z trasy P.U.L.S.E przypominają choć trochę Pink Floyd. On oblał całe przedstawienie słodkim sosem i to wszystko nie brzmi jak Pink Floyd. Z One Of These Days zrobił słodki gładki utwór rockowy. To nie o to chodzi. Waters prezentując piosenki Pink Floyd nie jest wybitny (o wiele lepiej wypadają jego właściwe solowe utwory), ale zespół działający pod nazwą Pink Floyd (Gilmour, Mason, Wright) jest jeszcze gorszy. Spójrzcie. Po ostatniej płycie z Watersem "Final Cut" - naprawdę dobej płycie, Floyd nagrywają "A Momentary Lapse Of Reason", która jest absolutnie klęską w porównaniu do poprzednich dokonań. O czymś to świadczy. Wniosek. Pink Floyd to:Roger Waters, Richard Wright, Nick Mason, David Gilmour (kokejność przypadkowa).
Słyszałem, że teraz się chłopaki pogodziły i siedzą w studiu. To by było coś gienialnego...
PS To nie jest jakiś tam felieton, ale umieściłem go w rubryce, ponieważ dawno nic nowego nie pisałem. Właściwy felieton już niedługo.
Pozdrawiam
FREDDIE